Trussardi – Trussardi Eau de Parfum | recenzja perfum
Choć flakon Trussardi trafił w moje ręce przez przypadek, to postanowiłam dać mu szansę. Stopniowo mnie do siebie przekonywał. Urocza butelka skrywa ciekawą woń. W otwarciu Eau de Parfum jest rześkie i cytrusowe, a to wszystko za sprawą soku z dojrzałej mandarynki. Zza kwasku szybko zaczyna wyglądać słodycz, podobna do tej cukierkowej z Flowerbomb. Kolorowe landrynki i fiołki łączą się, tworząc słodko-kwiatowy aromat.
W sercu kompozycji mamy uroczą lawendę. Pachnie wyraźnie i naturalnie, ale przysłania ją cukierkowy akord. Taki lekki ukłon w stronę Mon Guerlain, gdzie w mistrzowski sposób podano lawendę z wanilią. Trussardi jest bliskoskórny, komfortowy i bardzo poprawny. Sprawdzi się tak samo dobrze podczas beztroskiego wypoczynku na wsi, jak i w biurze. Jest dla mnie takim uniwersalnym słodziakiem, który nikogo nie będzie drażnił, bo z natury jest prosty w odbiorze.
Jego największym atutem jest miękka nuta zamszu – pięknie dopasowuje się do cukierkowych fiołków, dodając perfumom głębi i subtelnej zadziorności. Zamsz jest otulony akordem kwiatowym, co sprawia, że robi się bardziej przytulnie i intrygująco. Z czasem na skórze pozostaje cichy szept paczuli i cukru, a po 4-5 godzinach nie wyczuwam tych perfum na skórze.
Trussardi to zapach lekki, miękki i przytulny. Zamszowe fiołki otulone cukierkową słodyczą pachną subtelnie i kobieco. Mam skojarzenia z Rogue (to ten zamsz) Rihanny, z Flowerbomb (cukierkowa słodycz) marki Viktor & Rolf oraz Mon Guerlain (lawenda) od Guerlain. Pachnie przyjemnie i znajomo, a flakon można upolować w naprawdę przyzwoitej cenie. Warto przetestować.